Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2015

2/12

Współcześnie chyba każdy z Nas marzy o sukcesach. Tony ambicji naznaczają Nam drogę, którą chcemy podążać przed siebie. Wielu mądrych i doświadczonych ludzi kładzie mi do głowy miliony sentencji o tym, że kiedy się zdecydujesz na jedno i będziesz do niego dążyć bezkompromisowo to staniesz się " kimś". No właśnie kim? Co tak naprawdę znaczy być kimś? Ten wzorzec odbiegł już od poprzednich wykształconych przez starsze pokolenia. Dzisiejsze " być kimś" to zarabiać tonę kasy, która tylko mami społeczeństwo i prowadzi do oschłości i materialistycznego spojrzenia na sprawy ważne, uczucia, a nawet ludzi. " ktoś" to dziś osoba bez uczuć, która bezwzględnie dąży do określonych celów. Gdy to słowo dźwięczy mi w uszach wyobrażam sobie typową korporacyjną szychę stojącą na szczytach betonowych budynków. Myślałam, że tylko ja tak mam, ale analizując marzenia i mniemania innych ludzi dochodzę do wniosku, że to raczej grupowe stanowisko. Zamknij oczy... I powiedz sobie

Street

Każdy z Nas ma swoją drogę, która chce kroczyć. Na drodze spotykamy ludzi, mijamy zdarzenia, pochłaniamy dążenia duchowe aż w końcu dochodzimy do celu ostatecznego. Nie sztuką jest dążyć na ślepo bez konkretnego planu ciągle na przód, sztuką jest znaleźć swoją własną drogą i kroczyć nią stanowczo. Pomimo tego znaleźć w sobie siłę, by skręcić gdzie trzeba gdy na owej drodze napotkamy na przykład skrzyżowanie. Brzmi to dość skomplikowanie, więc zaczniemy od wprowadzenia do sensu genialnych wyborów życiowych. Otóż moi kochani.... Nie raz zdarzyło mi się zrobić coś głupiego. Błędy to raczej przyległy do nas mankament, z którym trzeba nauczyć się żyć ale z którego trzeba się również nauczyć korzystać. Więc analogicznie zrobić takowy błąd to zadanie banalnie proste. Załóżmy, że owym błędem jest konflikt z najbliższym mi przyjacielem. Pech chciał, że zrobił całkiem pokaźne świństewko, bo zakładam, że również przypadkiem moje tajemnice stały się bardzo chodliwym towarem wśród społeczeństw

3/11

Mamy listopad. Dla mnie najprzykrzejszy ze wszystkich miesięcy w roku. Nastawiamy się już na nowy rok, żegnamy stary  Nie jest to zbyt wczesna na to pora, zwyczajnie listopad jest generalnie miesiącem refleksyjnym i przez to często mamy chandrę. Kiedy dochodzą do tego chłodne wieczory, brak konkretnego zajęcia albo co najgorsze samotność  wtedy już nie ma ratunku - refleksje mnożą się w naszej głowie bez chwili spoczynku. Ale dzisiaj chcę zatrzymać się na owej samotności, zastanowić się czym ona naprawdę jest i czy naprawdę samotności jesteśmy? Czy potrafimy być w świecie gdzie niemal na każdym kroku czujemy obecność drugiego człowieka... Istotą samotności nie jest chwilowa izolacja, ale stały stan który polega na braku wsparcia psychicznego i możliwości do budowania relacji z drugim człowiekiem. Często mówimy też o tym drugim rodzaju samotności, bardziej fizycznym. Tylko pytanie, kto ma gorzej? Człowiek samotny winien kojarzyć się z brakiem nastroju, empatii, silną potrzebą i

Wizualnie

Nie o dziś wiadomo Nam, że wiele warunków w życiu dyktują nam cechy zewnętrzne. Kształtują niemal 80% wizerunku i często tłumią w zarodku chęć wykazania się umiejętnościami. Zrozumiałe, dużo łatwiej jest zrobić się na bóstwo i zadbać o swój wygląd zewnętrzny niż pokazać komuś jak wiele mamy sobą do zaoferowania, wnętrzem. Defekt współczesnego społeczeństwa polega na tym, że łatwiej, szybciej znaczy dziś dla Nas lepiej, Problem dotyka jednak dwóch płaszczyzn w tym temacie. Znam historię pewnej smutnej kobiety, która bardzo szybko przekonała się, że szybciej nie znaczy lepiej. Otóż była ona zadłużona w pewnym mężczyźnie, mijała się z nim często na uczelni. Facet całkiem niczego sobie, przystojny dobrze zbudowany szatyn o bardzo intensywnie zielonych oczach. Jego aparycja nie pozwalała na to, by przejść obok niego bezczynnie więc dobrze  rozumiem, że przykuł jej uwagę.Dziewczyna była raczej dość tuzinkową istotą. Nie wyróżniała się spośród tłumu i raczej nie chciała też od niego

Powrót syfu

Problemy chodzą za nami tak długo, jak my chodzimy po tej planecie. Do napisania tego postu zainspirował mnie komentarz pod jednym z poprzednich. To sprawiło, że poranek spędziłam na intensywnych przemyśleniach. Tak na prawdę nie wiemy jak radzić sobie z syfem, który zostawiamy za sobą po różnych traumatycznych przeżyciach. Zazwyczaj trzymamy go przy sobie, chociaż nieświadomie. W poście "Nic z niczego" mówiłam, o pogodzeniu się z problemami, dziwnymi sytuacjami, które Nas bolały. Faktycznie, tu powstaje pytanie, tylko jak? Mamy kilka dostępnych opcji, a ja przeanalizuję wybrane i może wspólnie dojdziemy do konsensusu. Zacznę od jednej, która najbardziej mnie razi. Tak jak w komentarzu wspomniano, możemy zmienić otoczenie i po prostu odizolować się od niezdrowych sytuacji z przeszłości. Wydawać by się mogło,że pomysł iście genialny! Nic bardziej mylnego. Owszem, dla ludzi którzy potrafią izolować umysł od niemiłych wspomnieć może było by to dobrym rozwiązaniem, le

Zależność między przemijaniem, a ponadczasowością.

Naturalnym biegiem losu każdego człowieka wszystko co miało swój początek, niesie za sobą swój koniec. Czasem końca tego nie dostrzegamy i ślepo biegniemy do przodu wiedząc, że to co chwyciliśmy gdy startowaliśmy nadal jest w naszej dłoni. Logicznie rzecz biorąc już zauważymy, że tak nie jest. Weź do ręki dmuchawca i przebiegnij się chociażby 500 metrów. Potem zatrzymaj się i zobacz co zostało Ci w dłoni. Startując miałeś tam pięknego dmuchawca, badyl który został w istocie cudowny ale to już nie ten sam piękny dmuchawiec. Tak samo jest ze wszystkim, przeważnie z uczuciami które dziś poruszę, ale wspomnimy też o innych aspektach. Miłość to cudowne uczucie. Niewątpliwie świeży powiew wiatru ocierającego się nad o policzki, przysłaniającego cały świat i zatykający Nam uszy. Pozwala Nam wyidealizować większość świat an tyle dokładnie, że rzadko spostrzegamy co tak na prawdę dzieje się wokół Nas. Jednak jeśli trzymamy się teorii wyżej i ona powinna mieć swój koniec. No tak,a le to j

Nic z Niczego,

Nic nie powstaje z niczego. Wszystko ma swój początek, więc i koniec też musi mieć gdzieś. Zawsze myślałam, że jestem najsilniejszym człowiekiem na ziemi jeśli chodzi o psychikę. Traumatyczne dzieciństwo atakowało mnie z każdej możliwej strony i nie pozwalało odpocząć nawet na chwilę. Jednak ja z podniesioną głową szłam do przodu, nie zważając na wszystkie przeciwności, z nadzieją że wszystko wróci na swoje miejsce w dłoni. Mała zagubiona trzynastoletnia dziewczynka biegła przez pokręcone uliczki zaplanowanych zdarzeń i chociaż czuła się cholernie samotna, nie dawała nic po sobie poznać. Zawsze obejmowała więcej niż każdy inny człowiek. Świat dookoła wydawał jej się taki obcy, zimny, agresywny... Zaciskała swoje malutkie pięści i biegła do przodu ja dziecko biegnące przez ciemny park, który wie że na końcu ścieżki czeka na niego ktoś bliski. Nigdy nie pozwalała sobie pomóc. Wydawało jej się, że tego nie potrzebuje. Nie wierzyła w bajeczki, że wszystko wraca i to wróci... Że kiedy